Książki, które mnie ukształtowały

Ponieważ choroba trwa, a leżenie bezczynnie w łóżku nie jest moją mocną stroną, dzisiaj postanowiłam pomyśleć chwilę o książkach z dzieciństwa, analogicznie do wczorajszego wpisu o filmach… I muszę wam powiedzieć, że pojawiło się znowu w brzuchu to niesamowite uczucie ekscytacji i niewiadomej, gdy zaczęłam z najwyższych półek ściągać dawno nieotwierane książki, zdawało mi się, że drżą z radości pod dotykiem mojej dłoni. Że szepczą delikatnie by je przeczytać jeszcze raz. Że cieszą się, że ktoś sobie o nich przypomniał. Ale pojawił się też strach. Czy jeśli teraz je przeczytam, czy nie utracą swej magii raz na zawsze? Czy nie jestem już zbyt dorosła by przechodzić przez szafę do Narnii?

Miałam siedem lat gdy mama założyła mi kartę biblioteczną. Bardzo szybko zabrakło na niej miejsca i trzeba było wypełniać nową. Do biblioteki na rowerze jechało się kilka minut. Kiedy zamykam oczy i wyobrażam sobie jak jadę polną drogą, moją złotą damką, krótkie blond włosy rozwiewa mi wiatr, mam dresowe szare spodnie, trampki z dziurą na dużym palcu, bluzę dwukolorową… czuję radość tego dnia i smutek, że taka dziecięca radość, tak stuprocentowo beztroska może nigdy już nie wróci?

W bibliotece w Laskach byłam codziennie. Zaczynała od najniższej półki na prawo od drzwi. Tam były krótkie książeczki z dużymi literami. Brałam zwykle trzy albo cztery, tyle czytałam dziennie, następnego dnia wymieniałam na nowe. Pamietam książkę o chmurach, jak wielkie zrobiła na mnie wrażenie, zdjęcie obłoku i jego opis, jego nazwa, cirrus, stratus, cumulus… Ale szybko przeczytałam wszystkie malutkie książeczki i mogłam wejść na półkę wyżej. A tam czekały już prawdziwe skarby.

Nie byłabym fair, gdybym nie dodała, że to w dużej mierze mama Ela i tato Zbyszek podpowiadali mi co warto czytać. I tak zaczęła się moja wieloletnia miłość do wysokiego, szczupłego Pana Samochodzika, który w czasach komuny, której wtedy nie rozumiałam, szukał skarbów i odkrywał tajemnice historii. Kto wtedy w drugiej klasie podstawówki wiedział cokolwiek i Zakonie Templariuszy? Kto pisał sobie w zeszytach łacińskie słowa ubi thesaurus tuus, ibi cor tuum – tam skarb twój, gdzie serce twoje… 

Na zakładkę Z Nienackim na półce przy łóżku pojawiał się Niziurski i Bahdaj. Trzech starszych panów budowało moje dzieciństwo. Wieczorami w wyobraźni biegałam z chłopakami ciut starszymi ode mnie po nawiedzonych zamkach, szukałam skarbów i duchów, a w dzień, wracając ze szkoły, zbaczałam z drogi i gęstych krzakach wchodziłam w ruiny poniemieckiego domu, wślizgiwałam się w wąskie okienka piwniczne, by wśród włochatych pająków, których zawsze się bałam, szukać starych garnków, monet i kawałków dawnego życia.

Lektury też nie były takie złe, Dzieci z Bullerbyn zmieniły moje życie na zawsze, nauczyły bawić się samotnie w naszym gospodarstwie na uboczu, do którego rzadko zaglądały inne dzieci, bo za daleko. Baza w krzakach przy murze stodoły, telefon ze sznurka i dwóch puszek, domek na drzewie, zupa z trawy i z błota. Nie był potrzebny żaden kompan, jedynie kundel Junior czasami odgrywał rolę psa gończego, albo poszukiwacza skarbów, kopał w ziemi, tam gdzie mu pokazałam…

Opowieści z Narni czytała nam mama do snu, siadała oparta o łóżko i z mistrzowskim dubbingiem przedstawiała magiczne historie dzieci w alternatywnym świecie Narnii. Dzięki temu, w ubogim, rolniczym domu na wsi magia unosiła się w powietrzu, a stara szafa u babci w Osieku, udawała tą Narnijską szafę. Jednak te historie uświadomiły mi z czasem, że kiedyś wyrosnę z tej magii, a czarodziejski świat zamknie przede mną swoje wrota… oby jak najpóźniej, modliłam się w duchu, oby jeszcze nie teraz. I rzeczywiście, z czasem gdy wchodziłam na kolejne drzewo bawiąc się w Indianina, łapałam się na tym, że siedzę na najwyższej gałęzi i rozmyślam o chłopaku w którym się kocham, a pracach domowych które muszę zrobić, o liceum które będzie trzeba kiedyś wybrać. Znowu zmuszałam siebie do zabawy, ale myśli odchodziły w inna stronę. Zmieniałam się, choć tak bardzo nie chciałam.

Chylę czoła przed wszystkimi bohaterami, którzy byli moimi przyjaciółmi, Tomek w krainie Kangurów, Tolek Banan na którego zawsze stawiałam, Mikołajek który miewał kłopoty, przemądrzały Ananiasz, kochany Włóczykij, dzięki któremu zaczęłam swoje podróże w dorosłym już życiu. Chylę czoła przed autorami, którzy pomimo, że sami już dorośli, potrafili stworzyć piękny świat, który w przeciętnej małej dziewczynce, obudził nieprzeciętne pasje i wole przygody na całe dorosłe życie.

Dodaj komentarz